Od wielu lat jesteśmy w Unii i bez problemów możemy zwiedzać cały świat. Jeździmy na zagraniczne wakacje i zagraniczne ferie, często im dalej od Polski tym lepiej.
I dobrze. Sama też jeżdżę, zwiedzam, poznaję i podziwiam. Też mam apetyt na obejrzenie całego świata, ale...myślę sobie, że warto czasem przypomnieć sobie o tym, że ta nasza Polska mimo wielu niedoskonałości to jednak piękny kraj i w nim też można znaleźć miejsca, które zapadają w serducha.
Wiele lat temu w moim serduchu fragment miejsca wykroiła sobie Krynica Zdrój.
Lubię tam być i chętnie tam wracam. Zdarza się, że jadę tylko na weekend ( pomysł mało racjonalny przy konieczności pokonania 400 km), żeby zwolnić, odetchnąć od dużego miasta, pogapić się na góry lub pogapić się z gór.
Krynica to uzdrowisko. Szczególnie latem. Żeby ją wykorzystać zgodnie z przeznaczeniem należy zażywać kąpieli zarówno błotnych jak i słonecznych, chodzić na masaże i pić wody mineralne. Jak instrukcja w Pijalni Głównej głosi " Pić należy spacerując!"...
A spacerując nie sposób przejść obojętnie obok wybijającego się na pierwszy rzut oka kolorem, a zaraz potem architekturą hotelu "Stefania".
Budynek powstał na przełomie XIX i XX wieku.
Kilka lat temu został zburzony i odbudowany pod czujnym okiem konserwatora. Zewnętrzny kształt zachowano taki, jak był od samego początku. Nie można go zamknąć w ramy żadnego konkretnego stylu w architekturze. Nie ma drugiego podobnego w Krynicy. To taka jej perełka. Jest zielony, ma wieżyczkę, kopułę, ganek... Na bogato? Tak. Ale tak się składa, że wszystko do siebie pasuje, a Stefania uwodzi przechodniów i otwiera przed nimi swoje podwoje.
Na początek przyjrzałam się jej z zewnątrz. Zamieszczam widok en face :